Kwitnie reeksport nowych aut z Polski do zachodnich krajów UE, głównie Niemiec. Transakcjom między polskimi i niemieckimi dealerami sprzyja słabość polskiej waluty. Różnica w cennikach niemieckich i polskich salonów sięga nawet kilku tysięcy euro.
Inaczej jest w przypadku mniejszych pojazdów aut, których popularność w Niemczech od początku roku rośnie w związku z wprowadzeniem przez tamtejszy rząd wartych 2,5 tys. euro bonifikat wypłacanych w zamian za złomowanie starych pojazdów. Prawdziwymi szlagierami są Fiat 500 i Ford Ka, produkowane w tyskich zakładach Fiata. Nie mniejszym zainteresowaniem cieszą się również Opel Corsa, Alfa MiTo, Ford Fiesta czy Fiat Panda.
- Polscy dealerzy nie muszą nawet szukać kanału sprzedaży, bo regularnie pukają do nich przedstawiciele zagranicznych firm, mówi Natalia Olińska z Car Group, niezależnego importera samochodów. Wg niej od początku roku do zachodnich klientów mogło już trafić w ten sposób nawet 20 tys. pojazdów. Jak twierdzi, pojazdy trafiają głównie do Niemiec, choć zdarzają się też klienci z Belgii, Holandii czy Austrii. - Zjawisko przybrało w ostatnim czasie na sile, potwierdza Andrzej Halarewicz z JATO Dynamics, firmy monitorującej rynek motoryzacyjny. I dodaje: - Praktycznie każdy sprzedawca nowych aut, z którym rozmawiałem, otrzymał po kilka zapytań tego typu.
Proceder tego typu, mimo że legalny, niechętnie przyjmowany jest przez oficjalnych importerów. Koncerny motoryzacyjne różnicują bowiem swoje cenniki, dostosowując je do specyfiki każdego rynku. W związku z tym już tylko z tego powodu dochodzi często do znacznych różnic w cenach aut na poszczególnych rynkach europejskich. To otwiera drogę do działalności tzw. rynku równoległego, zdominowanego przez niezależnych brokerów, którzy odnajdują na świecie dla swoich klientów najbardziej atrakcyjne cenowo oferty dla określonej marki. Zjawisko przybrało na sile w ub.roku, gdy złoty umacniał się wobec euro i dolara. Wtedy wzrosła liczba nowych aut sprowadzanych do Polski z zachodnich krajów UE, a nawet z USA.