O takiej popularności nowego modelu marzy każdy producent. Na elektryczne auta trzeba czekać miesiącami. I to pomimo wysokich cen. Czteroosobowy hatchback kosztuje co najmniej 115 tys. złotych.
- Ale tak właśnie powinien wyglądać nowoczesny środek transportu - mówią przedstawiciele firmy. Przynajmniej auta służące do jazdy po mieście, bo z zasięgiem 160 km trudno zaplanować daleką podróż. Ładowanie akumulatorów ma trwać nie dłużej niż 6 godzin.
Koszty eksploatacji? Zdecydowanie niższe, niż w przypadku eksploatacji samochodów napędzanych silnikiem. Oszczędności mają sięgać 30 proc. Tyle, że wcześniej trzeba sporo zainwestować. Najtańszy model kosztuje... 140 tys. złotych. - Sporo, ale rozmawiamy o klasie premium, przekonują pracownicy BMW - dodają.
Trudno zresztą znaleźć dużo tańszy elektryczny samochód. Oferowany od półtora roku elektryczny smart kosztuje co prawda 100 tys. złotych, ale pomieści zaledwie dwie osoby. Z kolei Mitsubishi i-MiEV to wydatek rzędu 115 tys. Cena Nissana Leaf zaczyna się od 126 tys. złotych Ekologia dla bogatych, można skwitować.
I faktycznie: najwięcej elektrycznych aut w stosunku do wszystkich nowych pojazdów wyjeżdża na ulice miast i miasteczek w jednym z najbogatszym krajów Europy, czyli w Norwegii.
Rodzinny Nissan Leaf i sportowy Tesla Model S to auta, które sprzedawały się tam najlepiej pod koniec ubiegłego roku.
Zachęca do tego możliwość darmowego ładowania pojazdu w miejskich stacjach. Oraz niższe podatki płacone przy zakupie. Dodatkowo kierowcy elektrycznych pojazdów mogą poruszać się buspasami i nie muszą płacić za parkowanie.
Koncerny motoryzacyjne nie narzekają na brak zamówień. Ale te rzadko trafiają z Polski. I trudno się dziwić.
Pomijając nawet kwestię zarobków, kupno elektrycznego auta w naszym kraju to niezbyt rozsądny wybór. Infrastruktura do ładowania takich pojazdów jest słabo rozwinięta. Tylko w niektórych miastach można za darmo parkować ekologicznym autem.
Na razie można też zapomnieć o preferencjach podatkowych przy zakupie tych bardziej ekologicznych samochodów. Takie rozwiązanie lansuje były wicepremier Waldemar Pawlak, który pełniąc obowiązki w ministerstwie gospodarki korzystał ze służbowej hybrydowej toyoty prius.
Dziś taką zmianę w przepisach mógłby zaproponować szef resortu środowiska Maciej Grabowski. Ale mało kto spodziewa się, aby ten były wiceminister finansów w jakikolwiek sposób chciałby uszczuplać dochody budżetu.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Elektryczne auta w modzie. Kolejki coraz dłuższe