Ministerstwo Infrastruktury wycofa się z obowiązkowej homologacji na pojazdy, które nigdy nie pojawią się na drogach, ale mają służyć tylko rozrywce.
Rzeczpospolita pisze, że zamieszanie dotyczy artykułu projektu, który stanowi, że "kto wprowadza do obrotu nowe pojazdy, przedmioty wyposażenia i części pojazdów, nie posiadając świadectwa homologacji lub równoważnego dokumentu potwierdzającego spełnienie określonych wymagań, podlega grzywnie w wysokości 50 tys. zł."
Rzecz w tym, że homologacja to nie certyfikat czy deklaracja zgodności. Służy wyłącznie potwierdzeniu przydatności pojazdu do użytku w jednej, wąskiej dziedzinie - ruchu drogowym. Nie ma więc sensu blokowanie obrotu urządzeniami, które z założenia w tym ruchu nie uczestniczą pisze "Rz". Zasadne jest pytanie, zadane w publikacji: "Po co pojazd, który nigdy nie wyjedzie na drogę, wyposażać w oświetlenie, błotniki, kierunkowskazy, światła?"
Pojazdów takich jest w Polsce coraz więcej. To motocykle żużlowe, crossowe, meleksy, a pojęcie "pojazd pozadrogowy" obejmuje też gokarty, kolejki jeżdżące po zamkniętych terenach, samochodziki w lunaparkach, a nawet bolid F1.
Rzeczpospolita przywołuje słowa przedstawiciela rzecznika resortu infrastruktury, który zapewnia, że nie jest intencją ministerstwa ograniczać możliwość wprowadzenia do obrotu pojazdów pozadrogowych. Po konsultacjach społecznych do projektu zgłoszono wiele poprawek i zastrzeżeń, a w resorcie trwają prace nad jego modyfikacją.