- Ferrari, którym rozbili się Maciej Zientarski i Jarosław Zabiega należało do byłego wiceprezesa PKN Orlen Pawła Szymańskiego - dowiedział się "Dziennik". Finansista zostawił je na posesji Zientarskiego, a ten miał je tylko sfotografować. Nie było mowy o jeżdżeniu, czy testowaniu.
Paweł Szymański, finansista, były wiceprezes PKN Orlen, a prywatnie motoryzacyjny pasjonat potwierdza informacje gazety co do tego, kto był właścicielem czerwonej modeny: - Rzeczywiście miał je sfotografować i tylko o tym rozmawialiśmy. Rozważaliśmy też moje wejście do firmy Maćka, która zajmuje się motoryzacyjnymi eventami dla biznesmenów. Auto mogłoby być moim wkładem, albo Maciek by je spłacił. Szczegóły nie były jeszcze doprecyzowane - mówi w rozmowie z gazetą.
Zaznacza jednak, że w tej chwili najważniejsze jest jednak zdrowie kolegi. - Na resztę przyjdzie jeszcze czas - dodaje. "Dziennik" pisze też, że Szymańskiemu nie udało się nawet przerejestrować auta na siebie. W chwili wypadku Ferrari miało poznańskie numery rejestracyjne. Finansista nie spieszył się bo, jak mówi gazecie, trochę obawiał się mocy maszyny.
Chociaż wiele wskazuje na to, że feralnego dnia za kierownicą wartego blisko 100 tysięcy euro auta siedział syn innego dziennikarza motoryzacyjnego Włodzimierza Zientarskiego, to nadal nie można tego powiedzieć na 100 procent. - Na razie tylko jeden z przesłuchanych świadków wskazuje, że kierowcą była właśnie ta osoba (Maciej Zientarski). Inni nie byli w stanie tego potwierdzić - potwierdza prokurator Dobrzańska.
27 lutego czerwone Ferrari 360 modena, pędząc z prędkością ponad 200 km/h uderzyło o betonowy filar wiaduktu na warszawskim Mokotowie. W spalonych szczątkach samochodu znaleziono zwłoki dziennikarza "Super Expressu" Jarosława Zabiegi. Maciej Zientarski wciąż w bardzo ciężkim stanie leży w szpitalu.
Biegli ciągle badają przyczyny wypadku.